To były wyjątkowe rekolekcje, zapamiętam je do końca życia. Właśnie kończyłem tygodniowe spotkanie z chłopcami. Chciałem, aby nasze ostatnie rozważania pomogły każdemu z nich pozbyć się jakiegoś grzechu, dlatego też podczas wcześniejszej wędrówki w górach powiedziałem: – Weźcie, chłopaki, po jednym kamieniu; będą one symbolem tego, co was oddala od Jezusa, tego, co jest przeszkodą w pełnym Jego poznaniu. Złożycie je dziś wieczorem w kaplicy, podczas naszego ostatniego modlitewnego spotkania, może na zawsze pozostawicie jeden ze swoich grzechów…
Był późny wieczór wigilii święta Objawienia Pańskiego, modliłem się z nimi przed Panem Jezusem w Najświętszym Sakramencie. Dwudziestu chłopaków, wszyscy w wieku licealnym, wielu z nich za sto dni ma zdawać maturę, jak dalej potoczy się ich życie. Miej ich, Jezu, w swej opiece, Duchu Święty, kieruj ich życiem i przychodź w darach mądrości, rozumu, rady, męstwa, umiejętności… – prosiłem. Nagle ciszę modlitewnego skupienia przerwał przerażający krzyk i huk kamienia, uderzającego o ścianę za ołtarzem. Usłyszałem słowa:
– Nie trafiłem, nigdy w Niego nie trafiam!
Odwróciłem się. Zobaczyłem Arka skulonego pod ścianą, jego ciało drgało konwulsyjne, twarz wykrzywiał grymas. Widok był przerażający. Podszedłem do niego. Gdy się nad nim pochyliłem, syknął mi prosto w twarz:
– Odejdź, klecho, bo cię zabiję.
Po tych słowach podbiegł do okna. Pomyślałem, że chce przez nie wyskoczyć i poczułem strach, gdyż okna kaplicy znajdowały się na wysokości drugiego piętra. Nie jestem egzorcystą, ale w tej chwili już zorientowałem się, kto wykorzystał ciało Arka.
– Modlitwa, wspólna modlitwa… -pierwsza myśl przeszyła mój umysł. Zawołałem do chłopców:
-Módlcie się!
Oni już też rozumieli. Odruchowo wzięli się za ręce i głośno, prawie krzycząc, zaczęli jak jeden mąż: Ojcze nasz, któryś jest… Złapałem Arka i przycisnąłem do podłogi. Miotał się, był bardzo silny, zdałem sobie sprawę, że sam go nie utrzymam. Poprosiłem o wsparcie. Z pomocą przyszedł Jacek, który wnet został zaszantażowany słowami:
– Znam ciebie, znam twoje grzechy, znam twoją przeszłość, będziesz się wstydził.
– Nie mogę na to pozwolić -pomyślałem. Odruchowo zakryłem ręką usta Arka, a gdy ją tylko odsunąłem, usłyszałem kaskadę najohydniejszych przekleństw, obrażających Boga, Jezusa, Maryję, Ojca Świętego. Plugawe słowa zagłuszała głośna modlitwa chłopaków. Trzymali się za ręce, tylko Piotrek modlił się nieco z boku. Artur odwrócił się w jego stronę i spojrzał mu w oczy… To spojrzenie odrzuciło Piotrka kilka metrów do tyłu, bardzo przestraszony chciał uciekać z kaplicy. Któryś z chłopaków go powstrzymał. Teraz już wszyscy utworzyli modlitewny krąg. Wziąłem z ołtarza relikwie siostry Faustyny, Honorata Koźmińskiego i Franciszka z Asyżu i przybliżyłem do twarzy opętanego. Z ust Arka wydobył się kwik, potem obelgi, śmiech i szydercze pytanie złego ducha:
– Aleś sobie egzorcyzm wymyślił, nie stać cię na lepszy?… Jego ciałem zaczęło silniej rzucać.
-Daj mi pół godziny, a zobaczysz, ilu z nich przy tobie zostanie – zwrócił się do mnie.
– Kim jesteś, jak masz na imię? – zapytałem.
-Nie powiem.
– Nakazuję ci wyjdź z Arka.
– Wyjdę z niego, ale wejdę w kogoś innego.
– Jak masz na imię? – powtórzyłem.
-Belzebub.
– W imię Jezusa Chrystusa, Belzebubie, nakazuję ci wyjdź z Arka!
– Jest nas tu wielu… – odpowiedział. Zebrałem w myślach całą wiedzę na temat Arka, przypomniałem sobie, z jakimi problemami się boryka. Zacząłem je po kolei wymieniać, nazywając złymi duchami. Nakazywałem, by go opuszczały i nieustannie czyniłem znak krzyża Najświętszym Sakramentem w monstrancji. Wyciszył się nieco, więc poprosiłem, by powtórzył za mną Jezus jest moim Panem!
Bezustannie błogosławiłem go powtarzając:
– Arku, powiedz. Jezus jest moim Panem, Jezus jest moim Panem…
Miotał się, wił, szarpał, ale widać było, że złe moce słabły. W pewnej chwili cicho, bardzo cichutko wyszeptał:
– Jezus jest moim Panem… Potem powtórzył, już głośniej:
– Jezus jest moim Panem! "Jezus zwyciężył, to wykonało się, szatan pokonany, Jezus złamał śmierci moc…" – zaintonowali chłopcy. Poczułem w sercu ogromną radość i… wtedy Arek szepnął:
– Proszę księdza, jest jeszcze jeden…
Na nowo rozpoczęła się w nim walka. Nagle spojrzał w jeden punkt i krótko stwierdził:
– Tu jest Matka Boża. Krzyknąłem do chłopców:
– Módlmy się wszyscy do Matki Bożej -i zacząłem odmawiać Zdrowaś Mario. Po kilku minutach wspólnej modlitwy Arek nieco wyciszył się, lecz nie na tyle, abym mógł być o niego spokojny. Zacząłem intensywnie myśleć, co jeszcze mogłoby go więzić. Jakby czytając w moich myślach, zmęczonym głosem powiedział, że nie chce, by ostatni zły duch go opuścił, bo to właśnie on jest odpowiedzialny za całą jego wiedzę. Nie zważając na to, docisnąłem monstrancję do twarzy Arka i nakazałem temu duchowi wyjście z jego ciała.
– Powiedz: Maryja Dziewica jest moją Królową – prosiłem.
Nie pamiętam już, jak długo powtarzałem tę prośbę, czułem jedynie, że akt oddania się Matce Bożej wyzwoli Arka z opętania. Gdy w końcu wypowiedział te słowa, uspokoił się i głosem człowieka na skraju wyczerpania, szepnął:
– Skończyło się.
Podnieśliśmy go i teraz już wszyscy razem zaczęliśmy się modlić. Jeszcze raz oddaliśmy się Jezusowi i Maryi. Chłopcy modlili się bardzo żarliwie, niektórzy z nich płakali, widać było, że to wydarzenie było dla nich ogromnym przeżyciem.
Pomimo ciszy i spokoju nie mogłem do końca oddać się modlitwie, niepokoił mnie lęk o chłopaków.
– Gdzie ten zły duch mógł się podziać? – pytałem sam siebie. Wtedy Duch Święty podpowiedział mi myśl, aby każdy ze świadków egzorcy^mu dotknął monstrancji. Zrobiliśmy tak wszyscy i wtedy, jakby kamień spadł nam z serca, ogarnęła nas wielka radość. Zaczęliśmy się ściskać, płakać z tej radości, składać sobie życzenia. Wypełniała nas miłość Boga. Tak zastali nas, już wcześniej wezwani, pracownicy pogotowia ratunkowego. Byli bardzo zdziwieni naszym widokiem – dwudziestu chłopaków i jeden ksiądz, to płacząc, to śmiejąc się, rzucają się sobie w ramiona i ściskają się serdecznie. To był dopiero widok!
Wychodząc z kaplicy zapytałem jeszcze Arka, czy wie, gdzie teraz znajduje się ten, który tak go wykorzystał. Wskazał ręką na kamienie. Jeszcze tej nocy wyrzuciliśmy je na cmentarny śmietnik.
Tam, pod cmentarnym śmietnikiem, dokonał się symboliczny pogrzeb szatana.
Arek, choć umęczony i obolały, był jednym z pierwszych, który tej nocy przystąpił do spowiedzi. Rankiem przywitał każdego z nas uśmiechem i radosnym:
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
To wszystko długo nie dawało mi spokoju – jak to się stało, że zły duch opętał Arka?
Kiedy odwoziłem go do domu, zapytałem wprost:
– Jak to się stało?
I usłyszałem, że już od dawna wierzył, że Bóg przestał go kochać i zostawił samemu sobie. Któregoś dnia wieczorem będąc sam w pokoju, był pewny, że ktoś jest obok niego, ktoś, kto od dłuższego czasu mu towarzyszy. Właśnie wtedy podjął tragiczną w skutkach decyzję, zdjął szkaplerz i krzyż, które nosił na piersiach, i oddał się złemu duchowi, aby go prowadził przez życie i był jego jedynym panem.
Do tego zdarzenia nigdy nie zastanawiałem się nad tym problemem, ale teraz wiem, że w miarę oddalania się ludzi od Boga, wypadki opętania stają się coraz częstsze. Odrzucając miłość Bożą ludzie sami się otwierają na działanie złych mocy. Jeden z polskich egzorcystów powiedział:
Odkryłem tyle wypadków opętania, ze nie mógłbym się z nimi uporać, nawet gdy-bym pracował dwadzieścia cztery godziny na dobę, dzień w dzień cały rok.
Arka poznałem jakiś czas temu. Był "duszą towarzystwa": koledzy i koleżanki byli zawsze wpatrzeni w niego, w jego tajemniczą wiedzę o drugich i niesamowitą pamięć. Godzinami mógł doradzać i wskazywać sposoby rozwiązywania trudnych spraw. Skąd on to wszystko miał? Dziś już wiem, że od złego ducha. I tak może za kilka lat i wyrósłby nam kolejny wróżbiarz, czy bioenergoterapeuta.
Arek po powrocie z rekolekcji do domu odwiedził psychologa i psychiatrę, którzy nie stwierdzili żadnych anomalii i odesłali go do egzorcysty.
Podczas egzorcyzmu złych duch dialogował z kapłanem po łacinie i hebrajsku. Jeszcze tylko kilka wizyt u tego ostatniego, a będzie zupełnie wolnym człowiekiem.
Po całym zajściu Arek powiedział:
– Ja nie położę się spać w tamtym pokoju, bo tam na ścianie jest namalowany pentagram…
Teraz już wiem, że szatan przywłaszcza sobie również miejsca i przedmioty użyte do grzechu, ponieważ przez grzech zostały mu poświęcone, podobnie jak przez poświęcenie, miejsca i rzeczy są konsekrowane Bogu. Trzeba często poświęcać Panu miejsca, w których przebywamy. Ileż jest mądrości w tradycji Kościoła, który doradza, aby święcić domy, przynajmniej raz w roku. Nigdy nie rozumiałem mojej cioci, która wracała domu w święto Ofiarowania Pańskiego i dymem zapalonej gromnicy znaczyła znak krzyża na odrzwiach. Dziś już wiem, dlaczego drzwi znaczymy poświęconą kredą i po co wieszamy nad nimi krzyż. Trzeba o tym pamiętać, że krzyże i święte obrazy są przede wszystkim ochroną przed działalnością złych duchów. Szkoda, że poznikały z naszych domów kropielnice, a oddawanie czci relikwiom uważa się za zabobon.
Kiedy na nowo przyjmiemy to wszystko jako dar dany nam dla ochrony, to zrozumiemy, jak nisko upokorzył Bóg szatana, że zmusił go do bycia posłusznym rozkazom ludzi działających w Imię Chrystusa.
ks. Marek Jarząbek TChr
"Miłujcie sie!"; nr 2-2002 s.18-19